niedziela, 22 września 2013

Dziewczynki, czas na depilacje... Hehe

Hej Kochani :) Dawno nie zaglądałam tutaj, ale jakoś (przepraszam za szczerość) mi się nie chciało, a poza tym nic aż tak ważnego się nie wydarzyło... Pomijając oczywiście ostatni piątek, który jak co drugi tydzień spędziłam na praktycznych zajęciach w szkole... Nie było źle. Byłam zdziwiona, że poszło tak dobrze.
Zaczęłyśmy od depilacji... nóg. Było śmiesznie. Żadna z Nas nie chciała się poddać zabiegowi jako pierwsza... Na szczęście uratowała Nas koleżanka, która się zgłosiła na ochotniczkę... Inne dziewczyny (oczywiście po uprzednim pokazaniu przez nauczycielkę jak wykonywać depilację) wydepilowały jej nogi i pachy. Nie był to przyjemny widok... Właściwie to jaki kolor przybrała jej skóra po depilacji nieszczęsnych pach... Prawdę mówiąc nie dam sobie wydepilować pach woskiem... Jej skóra przybrała czerwono - fioletową barwę... Nie ładny widok, zapewniam... Zapewniam nie było na co patrzeć... Każda z Nas sobie coś wydepilowała... I tym sposobem zaczęłyśmy wreszcie coś wykonywać i tym przemiłym akcentem zaczęłyśmy wykonywać zabiegi... Pozdrawiam :) Wkrótce kolejna notka.

środa, 11 września 2013

Zaginiona matka... Welon w prezencie...

Mam na imię Monika... Chciałabym opowiedzieć moją historię. Jest niesamowita. Moja historia rozpoczęła się ok 16 lat temu. Miałam 5 lat kiedy mój horror się zaczął. Jak każda normalna dziewczynka miałam szczęśliwą rodzinę, do czasu. Moja mama Łucja zaszła w ciążę. Miałam mieć braciszka... Przez całą ciążę mama się dobrze czuła, nic nie wskazywało na późniejszy nasz rodzinny horror.Po urodzeniu chłopczyka, mojego braciszka, jak każda zdrowa matka po porodzie została dwa dni w szpitalu. Po powrocie do domu razem z Maciusiem - moim braciszkiem, ja jako starsza siostra i pierwsza córka moich rodziców strasznie się cieszyłam z powrotu mamy i nowego członka rodziny. Z mama po powrocie ze szpitala działo się coś złego... Z opowieści mojego taty wiem, że nie radziła sobie z opieką nad małym Maciusiem... Nie interesowała się Nim w ogóle. Nie słyszała nawet jak płakał, jak był głodny... Była całkiem obojętna wedle mnie i wedle Niego. Pewnego dnia wróciwszy do domu z tata z przedszkola, w końcu miałam 5 lat, mamy nie było... Maciuś strasznie płakał, był sam w domu... Niemowlę... Tata był w szoku, ja strasznie się bałam. Okazało się, że moja mama wyszła z domu na zakupy i nie wróciła... Mój tata zgłosił  na policję zaginięcie mojej mamy... Przez całe lata byliśmy w trójkę... Kiedy byłam w wieku dojrzewania miałam straszny żal do mamy o to, że nas opuściła... Potwornie mnie to bolało. Dorastałam bez matki, więc co miałam o niej myśleć. Musiałam sobie radzić sama, ojciec nie bardzo sobie radził z wychowaniem mnie i mojego brata więc pomagała nam babcia. W mojej rodzinie jest taki zwyczaj, że dziewczyna, która wychodzi za mąż dostaje w prezencie od swojej matki welon do sukni... Niestety w moim przypadku ta tradycja zostanie zerwana... W końcu moja mama zaginęła, zostawiła nas... W takim razie welon, który powinna mi kupić matka... kupiła mi welon moja matka chrzestna... Dzień przed moim upragnionym ślubem dostałam paczkę, w której był przepiękny welon i liścik, którego w pierwszej chwili nie zauważyłam. Zadzwoniłam do mojej matki chrzestnej czy aby nie przysłała mi welonu, ale ona niestety zaprzeczyła i powiedziała, że ona kupiła mi welon, tak jak było mówione, ale ona mi go da dopiero w dniu ślubu... Wiec zastanawiam się skąd ten welon się znalazł u mnie - ta paczka... I wtedy zauważyłam liścik... W którym było napisane, koślawym charakterem pisma "Zostawiłam Cię, ale zawsze pamiętałam o Tobie moje dziecko... Kocham Cię. Mama". Byłam strasznie spanikowana. Pokazałam liścik mojemu narzeczonemu jak wrócił z pracy, potem tacie. Obydwaj powiedzieli mi, że nie powinnam się przejmować pierdołami. Nadszedł dzień mojego ślubu. Przed kościołem, po całej ceremonii kościelnej ludzie nie zaproszeni na nasze wesele składali nam życzenia... W pewnej chwili ujrzałam kobietę strasznie podobną do mojej mamy sprzed 15 laty... Szybko się otrząsnęłam i zajęłam się słuchaniem życzeń. Niestety na długo nie pozbyłam się myśli w własnej matce... Nie mogłam się skupić na podstawowych czynnościach. W lokalu, w którym organizowaliśmy wesele ta kobieta też była. Pod lokalem... Po pewnym czasie wyszłam na zewnątrz, podeszłam do niej a ona stanęła przede mną, uśmiechnęła się do mnie i powiedziała "Nareszcie córeczko...". Razem wróciłyśmy na wesele. Po ustaniu całego zamieszania porozmawiałyśmy z mamą i dowiedziałam się, że 15 lat temu po urodzeniu mojego brata - Maćka, mama zapadła na depresje poporodową, wyszła z domu i doznała uszkodzenia czegoś tam (nie znam się) i dostała amnezji... Nie wiedziała jak wrócić do domu... Po wysłuchaniu całej historii życia mojej mamy wybaczyłam jej... Dlatego, że spodziewałam się dziecka... Nie chce takiego samego losu dla swojego dziecka jaki ja miałam. Obiecałyśmy sobie z mamą wzajemną pomoc. Pomagamy sobie. Welon, który dostałam od mamy nadal leży w szafie razem z suknią ślubną. Obiecałam sobie, że nigdy nie sprzedam ani sukni, ani welonu. Dla mnie i dla mojej mamy to symbol miłości i powrotu...

poniedziałek, 9 września 2013

Powrót czerwonego kapturka...

Witajcie Kochani:) Jak wiadomo tydzień temu zaczęliśmy szkołę... W poniedziałek 2.09.2013 miałam rozpoczęcie roku... Dla mnie to pseudo - rozpoczęcie... Chwilę pogadali i wysłali nas do sal. Kobitka powiedziała nam to co najważniejsze - kasa, a no i plan zajęć nam rozdała i poszliśmy do domu... Nie wszystkie byłyśmy, ale w większości.
Już w piątek 6.09.2013 rozpoczęliśmy zajęcia... Po południu pojechałam na pracownie kosmetyki. Prawdę mówiąc nic nie robiłyśmy. Nauczycielka włączyła nam prezentacje z aromaterapii i ją oglądaliśmy... Troszkę nudno było ale jakoś przebolałyśmy to. Potem, po skończeniu prezentacji siedziałyśmy i omawiałyśmy egzamin zawodowy. Jakoś czas szybko zleciał. Kobitka nas wcześniej puściła do domu. Byłyśmy zadowolone. Nie mam na razie zastrzeżeń co do tych zajęć. Zobaczymy jak wszystko się potoczy później. Aczkolwiek jestem dobrej myśli.
W sobotę 7.09.2013 miałyśmy już normalnie zajęcia, od 8 rano do 16... Sporo mamy nowych nauczycieli. Nie powiem bo jest całkiem nieźle. Nie mam co narzekać, przynajmniej ja. Muszę w końcu powiedzieć dlaczego taki tytuł notki -  no więc mamy w szkole koleżankę, którą jakoś nie darzymy wielką sympatią... Od zeszłego roku zaczęłyśmy ją nazywać "czerwony kapturek" ponieważ wszystkie rzeczy z ubioru i dodatki miała w kolorze czerwonym... Od tamtej pory przylepiła się do niej etykieta czerwonego kapturka... Nadal z nami uczęszcza na zajęcia i dlatego mamy powrót czerwonego kapturka... Kolejna notka już wkrótce. Pozdrawiam:) Do zobaczenia:)

wtorek, 3 września 2013

"...Nie powiesz..."

Witajcie Kochani :) Czas na kolejną notkę... Akurat wczoraj po południu wydarzyło się coś co mogę opisać tutaj na blogu. Jak prawie każdego popołudnia zajmowałam się koleżanki córką. Odebrałam ją z przedszkola i kilka godzin spędziłam razem z Nią w domu. Nie będę pisać co dokładnie w szczegółach robiłyśmy, ale w pewnym momencie moja podopieczna stała się strasznie niegrzeczna i mnie nie słuchała jak do Niej mówiłam, żeby się uspokoiła. Niestety nie posłuchała mnie. Wzięła do ręki zeszyt, który był jej. Ale niestety zamiast iść sobie malować albo się bawić, Mała zaczęła rzucać tym zeszytem. Nie miałabym nic przeciwko, żeby rzucała  sobie tym zeszytem ale Ona zaczęła rzucać we mnie. Kilka razy zwróciłam Jej uwagę, ale Ona nie słuchała, więc nie mało myśląc zabrałam Jej ten zeszyt. Jak to dziecko, zaczęła płakać, tzn. zaczęła się taka straszna histeria, że masakra. Ani jedna łza nie spadła jej z oka... Chciała żebym Jej oddała ten zeszyt, ale ja nie chciałam tego zrobić... Zapytałam się czy będzie grzeczna, a Ona odpowiedziała, że nie, więc  nie oddałam. Chciała mi odebrać ten zeszyt i w pewnym momencie zamachnęła się i z otwartej ręki uderzyła mnie w policzek. Ta sytuacja była dla mnie takim ogromnym zaskoczeniem, ze tragedia. Uciekła do swojego pokoju. Poszłam za Nią i powiedziałam, że jak Jej mama wróci z pracy do domu to Jej powiem o wszystkim i wyszłam. Po jakiejś chwili wróciła do pokoju, w którym ja siedziałam i chyba przez kolejne pół godziny powtarzała "... Nie powiesz..." A ja zdecydowałam, że jednak o wszystkim powiem, bo Mała przeszła samą siebie... Odprawiła taka histerie, że nie da się tego opisać... Kidy przyszła Jej mama powiedziałam wszystko jak na spowiedzi...
Ta sytuacja mnie tak zszokowała, że nie potrafiłam o tym wczoraj napisać. Mam nadzieje, że Mała się zmieni i będzie grzeczniejsza... Przeprosiła mnie i zobaczymy jak będzie się zachowywać w kolejnych dniach. Wszystko się okaże w "praniu"... Nie będę Was dłużej zanudzać...
Wkrótce kolejna notka. Pozdrawiam :)

niedziela, 1 września 2013

"Boimy się o Pani bezpieczeństwo..."

Witajcie Kochani :) Czas na kolejna notkę. A wydarzyło się coś odpowiedniego, żebym opisała tę sytuację tutaj... Sama byłam zaskoczona. Uwierzcie mi na słowo...
W piątek (30 sierpnia 2013) spędziłam bardzo miło czas ze swoimi dawno nie widzianymi,m a także nowymi znajomymi... Było naprawdę bardzo super. Początkowo, zaplanowaliśmy, że pójdziemy na karaoke do klubu... No i poszliśmy... Na miejscu się okazało, że nie będzie żadnej imprezy karaoke, tylko... Dyskoteka na zakończenie lata... Troszkę byłam zdziwiona, ale impreza rozkręcała się coraz bardziej, więc nie spieszyło mi się do domu. Zadzwoniłam do mamy (żeby się nie martwiła), że wrócę później do domu i wróciłam na salę. Impreza była przednia. Muszę się do czegoś przyznać, niestety nie pasowała mi za bardzo muzyka w lokalu, ale  jakoś wytrzymałam. Niestety jakoś nie przepadam za muzyką techno. Towarzystwo mieliśmy takie, że "mucha nie siada". Moim zdaniem wszyscy (nie obrażając nikogo), którzy znajdowali się w lokalu zazdrościli nam... Wiem, że wtajemniczeni będą wiedzieć o co mi chodzi. Ale wracając do tematu. Impreza rozkręcała się z każdą minutą. Po pewnym czasie (przed 2 w nocy) postanowiłam wrócić do domu... Moi znajomi jeszcze zostali w lokalu, bo nie chciałam, żeby mnie odprowadzali. Po prostu chciałam być sama. Kiedy wracałam do domu, zauważyłam, że miasto jakby było wyludnione... Nikogo nie spotkałam po drodze... Chyba, że chodzi o policjantów... Wróćmy do początku... Przechodziłam przez pewne osiedle, niedaleko już miałam do domku... W pewnym momencie zauważyłam jadący radiowóz... Więc jak "porządna" obywatelka przeszłam ładnie przez przejście dla pieszych...  Przeszłam na drugą stronę osiedlowej ulicy i nagle słyszę warkot podjeżdżającego samochodu... Nie uwierzycie... To był radiowóz, który chwilę przed widziałam... W środku dwaj młodzi, przystojni policjanci... Prawie zatrzymują się koło mnie, ja idę sobie grzecznie chodnikiem. A jeden z policjantów (ten przystojniejszy) pyta się mnie "Czy przypadkiem nie podwieś mnie do domu? - Ja, zbita z tropu, odmówiłam... Byłam zaskoczona.  A On do mnie, że "boją się o moje bezpieczeństwo i nalega, że mnie jednak odwiozą do domu...- Ja znów odmówiłam..." Zaraz pomyślałam co by moi rodzice pomyśleli jakbym podjechała pod dom radiowozem... Za głowę by się złapali... Na szczęście po tym "spotkaniu" z policjantami wróciłam bezpiecznie do domu i grzecznie się umyłam i położyłam się grzeczniutko do łóżeczka...
Niniejszym oznajmiam koniec mojej satysfakcjonującej opowieści z wypadu na dyskotekę ze znajomymi...
Wkrótce kolejna notka... Pozdrawiam.