niedziela, 3 maja 2015

Rodzinna majówka...

Witajcie Kochani!!! Mamy już maj. Jak ten czas zapieprza... Masakra. Z pewnością smutno Wam, że nie wchodzę tutaj tak często jak wcześniej. Niestety mam swoje powody. Powiem krótko, problemy z netem. Więcej nie powiem. Jak pierwsze majowe dni spędziliście???
No cóż, ja jak zwykle z rodzinką. Wiem, że niektórzy byli zawiedzeni troszkę, że nie spotkałam się w majówkę z nimi. Poprawię się :)
1. maja upłynął Nam pod znakiem prażonek (pieczonek)... Cudowna sprawa. Nowe polskie ziemniaczki, buraki, kiełbaska i wszystko mniamuśne. Pieczone na ogniu... Kiedy o tym pomyślę to aż ślinka mi cieknie na samą myśl.. Hehe Po obiadku przyszedł lekki odpoczynek... Musieliśmy strawić to co zjedliśmy... Po południu byliśmy w  kościele, bo za Dziadka i Wujka mieliśmy mszę... A wieczorem kumpela wyciągnęła Nas pod MOK... Wcale mi się tam nie chciało iść ale z ciekawości, poszłam. Nic ciekawego nie było. Kabaret mi się jedynie podobał. Kabaret z Kielc, ale nie pamiętam nazwy. Wróciliśmy dość późno do domu...
2. maja miał być całkiem przyjemnym dniem. Niestety tak nie było. Kiedy się obudziłam, dziwnie się czułam. Tzn. źle. Ale zjadłam śniadanie. Myślałam, że przejdzie mi z czasem, do obiadu... Wieczorem miała przyjechać do mnie moja kumpela za ze szkoły na grilla. Niestety się nie zjawiła. Ponoć miała gorączkę. Możliwe, bo dzień wcześniej dość mocno zmarzłyśmy pod MOK - iem... Po obiadku moja rodzinka zaczęła grać w karty, a ja położyłam się, żeby się zdrzemnąć. Udało się. Po drzemce byłam jak nowo narodzona. Moja mam rzuciła do mnie takim tekstem "...Dagusiu teraz wyglądasz jakbyś nie wiadomo ile chlała po tej drzemce..." Może i tak, ale wszystkie dolegliwości jakie miałam odeszły ode mnie jak ręką odjął. Wieczorkiem dostałam majowego drinka od rodziców i siedzieliśmy sobie przy stole grając w karty.
3. maja  moim zdaniem był najciekawszym dniem z całej majówki. Razem z rodzinką przed obiadem (po rosołku) wybraliśmy się na odpust. Poszliśmy jeszcze na cmentarz, na grób Dziadka. Wróciliśmy na obiadek... Były plany takie, że mamy Jechać do Lipowca, na zamek. Ale niestety to pozostało w planach ponieważ jednak wyruszyliśmy, owszem, na zamek ale do Mirowa. Było magicznie. Uwielbiam to miejsce. Będąc tam czuje, że odpoczywam od zgiełku wąskich ulic. Nie powiem, mnóstwo było ludzi (rowery, spacery) ale było super. DO domku przyjechaliśmy lekkim wieczorkiem.
Moim zdaniem moja rodzinna majówka była strasznie udana. Chciałabym więcej takich dni. Ale niestety czy stety dni wolne szybko mijają i trzeba wracać do swoich obowiązków. Życiowa rzeczywistość czeka na Nas z otwartymi ramionami.
Kolejny wpis już wkrótce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz